Menu
- Artykuły
- Ludzie
- Szlaki
- Zobacz trasy narciarskie
- Profile
- Prywatyzacja PKL - opinie
- Olimpiada w Tatrach - opinie
- Konkursy
- Galeria zdjęć
- Filmy
- Pogoda
Współpraca
Zaloguj się
Artykuły
Wywiad - Serce oddałem nartom
Dodano: Sobota, 22 sierpień 2009 / Ilość wyświetleń: 5206- Jakie są pana największe pasje?- Dla mnie bardzo ważna jest rzeźba, teraz jednak z powodu choroby odciąłem się nawet od metaloplastyki, choć to nie była bardzo ciężka praca. Rzeźba w drzewie wymaga fizycznej ciężkiej pracy. Córka, która mieszka w Toskanii, też maluje i rzeźbi - w kamieniu. Natomiast metaloplastyka to pole dla wyobraźni, a jednocześnie ta forma sztuki nie wymagała ode mnie ciężkiej fizycznej pracy. Wykonywałem te rzeczy ze starych rzeczy po dziadkach, którzy byli kowalami, albo z tych, które się znajduje na złomie. Wiele dostałem w spadku po dziadkach, pradziadkach, większą cześć, ale uzupełniam poszukiwaniami na złomie. Nie wstydzę się jechać na złom i szperać tam w szpargałach.
Ważną rzeczą była poezja. Odkąd zachorowałem, nie piszę, nie lubię... mam usposobienie raczej wesołe, i nie lubię się dołować, a choroba swoje piętno jednak odcisnęła. Przeszczepy szpiku, leczenie, to wszystko trwa już 10 lat. A nie chciałbym pisać poezji takiej, która nie odpowiada mojemu usposobieniu, na siłę, byle tylko pisać.
- Ale będzie dobrze i tak trzeba myśleć.
- Ja już myślę, jak to będzie na przyszły rok na starych nartach na Kalatówkach, podczas dorocznych zawodów!
Przyjaźnimy się z Wojtkiem Fortuną, chodziliśmy razem do szkoły, planujemy wspólnie sfinansować replikę jego medali i przekazać na cele charytatywne fundacji profesora Aleksandrowicza. Uważam, że choroba nie jest dla mnie aż takim obciążeniem, by sobie nie pozwolić na jakiś gest w stosunku do innych, może ciężej chorych ludzi. Każda złotówka w takiej sytuacji się przydaje.
W kolekcji Mieczysława Króla Łęgowskiego znajdują się m.in. buty Wojciecha Fortuny z autografem narciarza.
Jednak, skoro mówimy o pasjach, najważniejsze moje hobby to gromadzenie starego sprzętu narciarskiego. To jest miód na moją chorobę. Od dziecka byłem zrośnięty ze sportem, skakałem kiedyś na nartach, no ale niestety choroba wykluczyła mnie ze sportu. Pracowałem w wytwórni nart, później ze skoczkami na skoczni, obsługiwałem armatki, urządzenia wysokoprężne na skoczni, które zraszały igielit, zawsze uczestniczyłem w treningach, więc miałem wielu przyjaciół w sporcie, pracowałem w Centralnym Ośrodku Sportu, ciągle koło tego narciarstwa się kręciłem. Poza tym sam lubię osobiście bywać na nartach tu czy tam, choć nie jeździłem raczej na Kasprowym. Nie było mnie stać, by czas w kolejkach marnotrawić. A na Nosalu miałem przyjaciół, jeździłem bez kolejki, nie traciłem czasu... Teraz jest troszkę lepiej. Kiedyś trzeba było stać 3 - 4 godziny czekając na jeden wyjazd, i jeszcze wstać o 5 rano! Dlatego po Kasprowym nie jeździłem tak intensywnie. A teraz wyciągów jest masa.
Mieczysław Król Łęgowski wykonał z metalu figury najlepszych narciarzy. To Justyna Kowalczyk.
Fot. Agnieszka Szymaszek
Fot. Agnieszka Szymaszek
- Kiedy zaczął pan kolekcjonować narty?
- Tata był murarzem i kamieniarzem, no więc latem tylko się murowało. Robił kamieniarkę, kominki, murował z kamienia, był dobrym kamieniarzem. A zimą najmował się jako deptacz. Deptał skocznię, Kasprowy, przecież nie było ratraków, trzeba było iść i wydeptać trasę zjazdową np. na FIS. Chodzili z sąsiadem. No więc te narty u nas zawsze były. Tata sam sobie jedne przerobił, są teraz w muzeum jako narty deptacza, udoskonalił je sobie, dorobił kanty. Nie daj Boże, żeby mu ktoś narty ruszył! Myśmy skakali na byle jakich, które nam dziadek w kuźni na parze wyginał, bo dziadek był kołodziejem, zawsze jesionowe odskórki zostawały. Tata ogromnie narty szanował. Narty zawsze były odpowiednio spięte, klin w środek włożony, żeby się nie wypaczyły. I dwie pary nart zawsze były w domu. Od tego się zaczęło. Gdzieś to w genach było - szacunek dla nart. Dziś, jak się nartę złamie, to się ją wyrzuca. Dawniej się ją sklejało. Mam takie narty, do których profesjonalnie dorobiono szpice. Zajmowały się tym najlepsze przedwojenne zakopiańskie firmy. Tak potrafili naprawić złamaną nartę, że miała ona pełną wartość, taką samą, jak przed złamaniem. Do dziś mam takie narty, do których część jest doklejona, np. narty poniemieckie. Jest na nich napis ?Zakopane?, i doklejony jest szpic. A jak a terenie komuś narta się złamała, to noszono z sobą taki metalowy ?ratownik?, żeby móc dojechać na uszkodzonej desce. Narty i buty kosztowały wtedy masę pieniędzy. Mam narty i buty po Walku Obrochcie, który w 1956 roku zdobył na nich akademickie wicemistrzostwo świata. Buty dawał w Austrii do ?zrobienia?. One kosztowały kilka pensji. To były bardzo drogie rzeczy, zwłaszcza te z Zachodu.
- Ile ma pan wszystkich eksponatów?
- Ho ho... Ze zdjęciami, dokumentami... to bardzo dużo. Nart - ok. 200 par. Są to narty zjazdowe, biegowe, i skokowe. Poza tym łyżwy, buty, foki, kiljki, smary, detale.
- A najcenniejszy eksponat?
- Mam zakopiańskie narty, przedwojennych wytwórców zakopiańskich - Zubka, braci Schiele, czy Fadena, Bujaka, Lipowskiego, Bracha. To jest najcenniejsza kolekcja. W tej chwili zwykłe Polsporty, które były produkowane w Szaflarach, są nartami zabytkowymi, bo wytwórnia nie istnieje. Do niedawna nie zbierałem Polsportów, teraz już nimi nie gardzę, bo to historia. Bo czas się mija, ja staram się przechowywać te narty, żeby nie odpłynęły. Lata uciekają, ludzie czyszczą strychy, przebudowują, pod panów, pod gości. Jak ktoś opróżnia strych, to wszystko kasuje. A jak gdzieś rozbierają stary budynek, to zaraz się zatrzymuję, czy czegoś nie ma ze starych akcesoriów.
- Ludzie dają? Sprzedają?
- Raczej ciężko jest, żeby dawali. Choć zdarza się. Niedawno zadzwonił do mnie mieszkaniec Starachowic. W 1909 roku jego ojciec leżał w sanatorium Chałubińskiego, bo zachorował na gruźlicę. Dostał wtedy narty. Jako 16-letni chłopak te narty zabrał i przeleżały w ich rodzinnym domu. Teraz syn zwrócił się do mnie, że przekazałby bezpłatnie te narty, bo chce, by znalazły się tam, skąd pochodziły, i żeby ktoś o nie zadbał. Wygrzebali mnie w Internecie. No ale do Starachowic jechać to dla mnie i koszt i wysiłek, ja takiego zdrowia nie mam. Ale powiedziałem mu: przyjedzie pan - na 3 czy 4 dni, jak panu pasuje, dostanie pan pokój, niech pan ten narty przywiezie. Umówiliśmy się, że w sierpniu przywiezie narty przywiezie (wywiad przeprowadzony w czerwcu 2009 roku - przyp. red) i zostanie sobie kilka dni w Zakopanem. Ja specjalnie gościom pokoi nie wynajmuję, ale jemu się w ten sposób odwdzięczę.
- Jeśli ktoś "z ulicy" przychodzi i chce obejrzeć pana kolekcję?
- To udostępniam. Grupom niedużym, bo nie mam miejsca; ludziom zainteresowanym. Miałem propozycję udostępniać moją kolekcję szkołom, albo grupom wycieczkowym, kiedy w czasie niepogody nie mogą iść w góry. Ale jeśli takich dzieciaków to nie interesuje, to im odmawiam. W dodatku mam małe pomieszczenia. Ale było parę ciekawych osób, nawet kilka już prac naukowych powstało. Pisały je studentki, jedna z Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej - na temat wiązań narciarskich, druga - z krakowskiego AWF-u na temat narciarstwa.
- Ma pan kawał historii w domu. Nie tylko narty, buty, kije, łyżwy, sanki. Ale i stare widelce. Waga. Sandały O każdym sprzęcie można opowiadać. Każdy przedmiot ma swoją historię. ...
- Tak. Tu są narty, na których przeszedł kurier z Węgier przyszedł przez Tatry i leżały w Szaflarach pod sianem, Tylko raz były użyte. Zadzwoniła taka pani, że ma stare narty, ona je przechowała pod sianem.
Tu mam widły z Powstania Chochołowskiego. Takie same są w Muzeum Powstania Chochołowskiego. A tu jest pika, podejrzewam, że pamięta prahistoryczne czasy. Znalazłem w rzece w Chochołowie, gdy jeździliśmy z dziećmi. Tu mam np. buty, w których z bogatego domu dziewczyna szła do ślubu, potem ojciec buty zamknął, bo pół krowy kosztowały. Dziewczyna obeszła w nich tylko do ślubu, resztę czasu przeleżały. Ona już nie żyje, a buty zostały. To było zaraz po wojnie. Tylko ludzie majętni mogli sobie pozwolić na takie skórzane buty. Wtedy tak właśnie było: gdy kobiety szły do kościoła, to ściągały buty, dopiero w kościele ubierały. Buty zostały, a baby dawno ni ma...