Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Artykuły

Zaczęło się od łyżew...

Dodano: Środa, 28 wrzesień 2011 / Ilość wyświetleń: 3936
- Pochodzi Pani z rodziny Wawryków, a więc miała pani od kogo uczyć się gór i narciarstwa...

- Przede wszystkim gór. Pięciu stryjków było przewodnikami górskimi. Mój dziadek, ratownik TOPR, stawiał krzyż na Giewoncie, tak że ja mam do tych gór szacunek duży, bo właściwie od dziecka o tym słyszałam. Przede wszystkim góry... A narty... Bardzo lubiłam łyżwy. Jeździłam figurowo na łyżwach jako młoda dziewczyna. Niestety skradli mi łyżwy z butami, a wtedy było ciężko o jakieś nowe, wiec bracia mnie namówili, żeby na nartach spróbować. Wtedy zaczęłam jeździć na nartach, startować, siostra moja Maria też jeździła, była Mistrzynią Polski, a to szwagier, a to brat... i stąd człowiek wszedł w te narty w naturalny sposób. Potem zaczęły jeździć dzieci siostry - Ałuś Bachleda, Jaś, dalsze pokolenia jeździły. Mój mąż był trenerem, więc cały czas nartami się żyło.

- Kiedy zaczęła pani zawodniczo jeździć? Jak to się zaczęło?

- Miałam 9 lat, kiedy zaczęłam jeździć na łyżwach. W 1946 roku zaczęłam jeździć na nartach. Od 1947 roku byłam w klubach, w 1949 - zdobyłam Mistrzostwo Polski, jedno, drugie, trzecie, no i tak to było...

- Związała się pani z bardzo mocnym wówczas klubem SNPTT. Jak wyglądały treningi, kto panią wprowadził?

- Przyznam się, że już nie bardzo pamiętam, kto był moim trenerem w SNPTT. Potem był Jan Lipowski, potem chwilę Ciaptak nas uczył, ale krótko bardzo - kogoś zastępował, no i chyba Lipowski do końca. Starty przypadły na lata 1948 - 1953. W 1954 wyszłam już za mąż i narty się skończyły. Mąż także pracował jako trener dopóki mógł, ale po pierwszym zawale narty poszły w odstawkę. Ale w rodzinie narty zawsze były. Żyliśmy nartami Ałusia, Jaśka.

Fot. Archiwum Zofii Gluzińskiej


- Jak pani wspomina "narciarskie" przyjaźnie, atmosferę tamtych lat? W jednym z wywiadów wspomniała pani o przyjaźniach w kadrze, o wspaniałej atmosferze.

- Tak, bardzo się przyjaźniłyśmy, bardzo się wszystkie lubiłyśmy. To były towarzyskie spotkana - wspólne wyjazdy, treningi...

Fot. Archiwum Zofii Gluzińskiej


- Gdzie wówczas trenowałyście?

- Kalatówki, Kasprowy. I wyjazdy - najęcie w Szczyrku.

- Jak to było podczas treningów na Kasprowym? Jaki miałyście sprzęt? Pani startowała na nartach, które miały ponad 2 metry długości. Dziś trudno to sobie wyobrazić.

- Tak, przygotowałam nawet takie zdjęcia z nartami. Mam 170 wzrostu, a na zdjęciu stoję z tymi nartami jak ze skokówkami.

Fot. Archiwum Zofii Gluzińskiej


- Jak się jeździło na takim sprzęcie? Dziś narty są znacznie krótsze.

- Trudno mi porównać, bo nie jeździłam na krótkich nartach. Więc nie wiem. Mnie bardzo dobrze jeździło się na tych nartach. One bardzo dobrze prowadziły. Pamiętam jedne zawody, chodziło o jakieś punkty. Ja miałam kolano zepsute, to lekarz wyjechał na Kasprowy, tam mi założył blokadę do kolana i z tą blokadą zjechałam. Punkty zdobyłam, ale za metą już mnie wieźli końmi do szpitala.

- Trenowaliście grupą?

- Zawsze z grupą, z koleżankami. Często mieliśmy obozy na Kalatówkach. Pamiętam kiedyś Hanka Bujakówna wygrała zawody, chłopcy chcieli ją uhonorować, zaczęli ja podrzucać, upuścili ją na ziemię, i wstrząs mózgu i do szpitala.

- Którą konkurencję lubiła pani najbardziej?

- Slalom i gigant, a bieg zjazdowy najmniej. Do tej pory wspominam, jak zdobyłam w Szczyrku Mistrzostwo Polski w zjeździe. Jak mnie wybiło, krzyknęłam "Jezus!", a gdy spadłam - "Maria". Ktoś tam stał, słyszał. I znów "Jezus" i "Maria"!

Fot. Archiwum Zofii Gluzińskiej


- Przytoczę wspomnienie autorstwa Janusza Termera o Pani mężu Tomaszu Gluzińskim i Pani: "Jego żona, Zofia z Wawrytków była biegaczką narciarską i piękną dziewczyną, o rękę której starali się bywający w Zakopanem i sławni potem w świecie młodzi polscy artyści (...). Wybrała Tomasza, który sam stał się wkrótce wielce charakterystyczną zakopiańską artystyczną postacią (obok m. in. mieszkających w pobliżu i również nieżyjących już - słynnego malarza Tadeusza Brzozowskiego czy rzeźbiarza Antoniego Rząsy...). Jak to było? Pani - sportsmenka - związała się z poetą. Czy pani również ma poetycką duszę?

- Wtedy on jeszcze nie pisał, ale miał zamiar. Różnił się od wszystkich innych adoratorów... Właściwie przy mnie zaczął pisać, tzn. już po ślubie. Bo w 1954 wzięliśmy ślub, syn urodził się w 1957 roku. Skończyłam wówczas z nartami i zajęłam się wychowywaniem syna.

- Jak pani poznała się z mężem? Na nartach czy w innych okolicznościach?

- Na nartach. On bywał na obozach, ja również. On był w AZS-się, spotykaliśmy się na nartach. I tak...

- Janusz Termer pisze o Państwa wyjątkowym domu, w którym nadal Pani mieszka: "Zofia i Tomasz Gluzińscy prowadzili dom gościnnie otwarty, spotkać tu można było zawsze ludzi różnych profesji, miłośników Tatr i góralszczyzny, skłonnych do dyskusji na każdy temat, a i do polemicznej "bitki i wypitki" także: literatów, muzyków, filmowców, plastyków, dziennikarzy, medyków, sportowców i polityków..."

- Szwagier mój Andrzej Bachleda był śpiewakiem. Miał mnóstwo znajomych artystów. Ze strony męża znowu znaliśmy mnóstwo pisarzy. I właściwie bardzo lubiliśmy gości przyjmować. Prowadzić otwarty dom. Było fantastycznie... Tak mi teraz tego brakuje... Bo już jestem 26. rok wdową. To jest przeszło ćwierć wieku.

Zofia Gluzińska w swoim pięknym domu "z duszą" w Zakopanem.


- Jak pani dzisiaj wspomina tamte "narciarskie" lata?

- Narty - to był sama jazda może nie, ale wygranie, czy zrobienie dobrego wyniku - to człowieka tak stawiało na nogi. No i oprócz tego przyjaciółki były wspaniałe. Byłyśmy bardzo zżyte, bo to i na obozach po kilka tygodni razem mieszkałyśmy... Bardzo miło to wspominam.

Zrobiłam kiedyś wieczór "panieński". Wysłałam męża na spacer z dzieckiem. Na tym zdjęciu obok mnie są: Bacha (Barbara Grocholska - Kurkowiak - przyp. red.), Ewa Bujakówna, Hanka Bujakówna i Marysia Kowalska. Najlepsze zawodniczki.



Rozmawiała: Agnieszka Szymaszek