Menu
- Artykuły
- Ludzie
- Szlaki
- Zobacz trasy narciarskie
- Profile
- Prywatyzacja PKL - opinie
- Olimpiada w Tatrach - opinie
- Konkursy
- Galeria zdjęć
- Filmy
- Pogoda
Współpraca
Zaloguj się
Aktualności
Wdzięczność i pamięć
Dodano: Środa, 4 grudzień 2013 / Ilość wyświetleń: 5095Maciej Wilczyński - narciarz, człowiek gór, wpisany w pejzaż Zakopanego, uczestnik spotkań Ludzi Kasprowego Wierchu.
Są ludzie, z którymi chce się rozmawiać. Z którymi pogawędka przeistacza się w rozmowę o życiu. Maciej należał do takich osób. Szczery, spokojny, z ciepłym dystansem do rzeczywistości, z nieodłącznym papierosem w dłoni.
W dzieciństwie i młodości trenował narciarstwo. Mieszkał najpierw w Zakopanem, później we Wrocławiu, od 1972 roku ponownie w Zakopanem. Na Dolnym Śląsku był pionierem narciarstwa. Trenował skoki narciarskie. W 1947 roku zwyciężył I Konkurs Skoków na Ziemiach Odzyskanych. Wspominał, że jako młody chłopak, po wojnie, nie mógł spokojnie patrzeć, jak Rosjanie wywożą dobytek z Polski. Wymyślił, że w czasie wakacji pojedzie do Lublina i będzie wykręcał tory kolejowe, by temu zapobiec.
Z zawodu był architektem. Był nieodłącznym uczestnikiem mszy świętych organizowanych co rok na Kasprowym Wierchu oraz Spotkań Ludzi Kasprowego. Skromny, niezwykle przyjazny, a przy tym towarzyski, lubiący ludzi, rozmowy, spotkania...
Oddajmy głos jego Przyjaciołom.
Rafał Soniksportowiec, zdobywca Pucharu Świata, czołowy zawodnik rajdu Dakar (quady), przedsiębiorca, filantrop, integrujący środowisko Kasprowego Wierchu
Maciek był jednym z nielicznych ludzi, o których można powiedzieć - „Piękny Człowiek”. Zawsze życzliwy, uśmiechnięty, dowcipkujący, niesamowicie inteligentny, a jego pamięcią można by obdzielić kilka młodych osób. Miał ogromne życiowe doświadczenie i ogromną wiedzę, którą dzielił się, włączając w swoje opowieści liczne anegdotki.
Spotkania z nim były dla mnie wielką przyjemnością. Wiedziałem, że żadne z nich szybko się nie skończy, bo Maciek miał zawsze dużo do powiedzenia. Miał w sobie wielką ciekawość świata. Był trochę niepozorny - niewielkiego wzrostu i na pewno nie można powiedzieć, że był głośny. Wręcz przeciwnie - wyciszony i spokojny. Ale potrafił być stanowczy i zasadniczy. Miał swój kręgosłup moralny.
Miał też fantastyczne obserwacje. Często zdarzało się, że podczas dużego wydarzenia, gdzie był tłum ludzi, na przykład na Kasprowym Wierchu, podchodził prosto do mnie. Wyłaniał się niespodziewanie z tłumu i dzielił się ze mną jakimś swoim przemyśleniem, czy opinią, która były trafna i błyskotliwa. Robił to zawsze w sposób bardzo taktowny i inteligentny. Mówił mi jakie mam robić interesy, jakie dziedziny biznesu, czy gospodarki czeka najlepsza przyszłość. Mówił czym się powinienem interesować.
Był na wszystkich naszych mszach na Kasprowym, na wszystkich spotkaniach seniorów. Zawsze, kiedy dowiadywał się o moim przyjeździe do Zakopanego, to przychodził trochę wcześniej do restauracji Sabała, siadał w kącie i czekał. Widać było, że sprawia mu przyjemność, to że trudno go zauważyć. Że dopiero po chwili od przyjścia ktoś odkrywał jego obecność.
Bez cienia wątpliwości był jedną z najważniejszych osób w naszej zakopiańskiej rodzinie. Myślę, że spędziliśmy ze sobą nie mniej czasu, niż często spędza się z biologiczną rodziną. Nie raz, kiedy wybierałem się do Zakopanego, albo przedłużała się moja nieobecność pod Tatrami, to uświadamiałem sobie, że tęsknię za Maćkiem i bardzo chcę się z nim spotkać.
Kilka razy oczywiście się posprzeczaliśmy, ale to było takie sprzeczanie się przyjaciół. Był niesamowicie bezpośredni. Chyba najbardziej ujmujące były chwile, kiedy podchodził do mnie na dwa metry, patrzył w oczy i pytał: „mogę się do Ciebie przytulić?”. Przytulał się, a potem dowcipkował, zaczynał o czymś opowiadać. Podpalaliśmy też razem papieroski, bo nosił zawsze przy sobie paczkę. Miał w oczach taki filuterny uśmiech, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. I do tego uśmiechu mogę się już na zawsze przytulić.
Byłem pewien, że mimo choroby jeszcze nie raz spotkamy się z Maćkiem, bo dostał wsparcie. Byłem pewien, że będzie mi kibicował na najbliższym Dakarze, a może i na następnym. Że będzie jeszcze na niejednej Mszy na Kasprowym i na spotkaniu seniorów. Ostatnio Maciek wspominał, że jakby miał komputer byłoby mu łatwiej obserwować to co się dzieje na świecie. Kupiliśmy mu więc komputer i zainstalowaliśmy chyba trzy tygodnie temu...
Strasznie mi przykro, że nie będzie mi już w styczniu kibicował. Że nie będzie go na Wigilii w Teatrze Witkacego. Ale na pewno poświęcimy tam wiele czasu na oglądanie wspólnych zdjęć, naszych filmów i wspominanie tego co łączyło nas przez ostatnie siedem lat. Przez cały czas, jaki razem spędziliśmy był niezwykle pogodny, więc kiedy już wyschną nam łzy, to pewnie znowu będziemy śmiać się z Maćkowych anegdot i jego różnych, kochanych zachowań.
Spotkania z nim były dla mnie wielką przyjemnością. Wiedziałem, że żadne z nich szybko się nie skończy, bo Maciek miał zawsze dużo do powiedzenia. Miał w sobie wielką ciekawość świata. Był trochę niepozorny - niewielkiego wzrostu i na pewno nie można powiedzieć, że był głośny. Wręcz przeciwnie - wyciszony i spokojny. Ale potrafił być stanowczy i zasadniczy. Miał swój kręgosłup moralny.
Miał też fantastyczne obserwacje. Często zdarzało się, że podczas dużego wydarzenia, gdzie był tłum ludzi, na przykład na Kasprowym Wierchu, podchodził prosto do mnie. Wyłaniał się niespodziewanie z tłumu i dzielił się ze mną jakimś swoim przemyśleniem, czy opinią, która były trafna i błyskotliwa. Robił to zawsze w sposób bardzo taktowny i inteligentny. Mówił mi jakie mam robić interesy, jakie dziedziny biznesu, czy gospodarki czeka najlepsza przyszłość. Mówił czym się powinienem interesować.
Był na wszystkich naszych mszach na Kasprowym, na wszystkich spotkaniach seniorów. Zawsze, kiedy dowiadywał się o moim przyjeździe do Zakopanego, to przychodził trochę wcześniej do restauracji Sabała, siadał w kącie i czekał. Widać było, że sprawia mu przyjemność, to że trudno go zauważyć. Że dopiero po chwili od przyjścia ktoś odkrywał jego obecność.
Bez cienia wątpliwości był jedną z najważniejszych osób w naszej zakopiańskiej rodzinie. Myślę, że spędziliśmy ze sobą nie mniej czasu, niż często spędza się z biologiczną rodziną. Nie raz, kiedy wybierałem się do Zakopanego, albo przedłużała się moja nieobecność pod Tatrami, to uświadamiałem sobie, że tęsknię za Maćkiem i bardzo chcę się z nim spotkać.
Kilka razy oczywiście się posprzeczaliśmy, ale to było takie sprzeczanie się przyjaciół. Był niesamowicie bezpośredni. Chyba najbardziej ujmujące były chwile, kiedy podchodził do mnie na dwa metry, patrzył w oczy i pytał: „mogę się do Ciebie przytulić?”. Przytulał się, a potem dowcipkował, zaczynał o czymś opowiadać. Podpalaliśmy też razem papieroski, bo nosił zawsze przy sobie paczkę. Miał w oczach taki filuterny uśmiech, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. I do tego uśmiechu mogę się już na zawsze przytulić.
Byłem pewien, że mimo choroby jeszcze nie raz spotkamy się z Maćkiem, bo dostał wsparcie. Byłem pewien, że będzie mi kibicował na najbliższym Dakarze, a może i na następnym. Że będzie jeszcze na niejednej Mszy na Kasprowym i na spotkaniu seniorów. Ostatnio Maciek wspominał, że jakby miał komputer byłoby mu łatwiej obserwować to co się dzieje na świecie. Kupiliśmy mu więc komputer i zainstalowaliśmy chyba trzy tygodnie temu...
Strasznie mi przykro, że nie będzie mi już w styczniu kibicował. Że nie będzie go na Wigilii w Teatrze Witkacego. Ale na pewno poświęcimy tam wiele czasu na oglądanie wspólnych zdjęć, naszych filmów i wspominanie tego co łączyło nas przez ostatnie siedem lat. Przez cały czas, jaki razem spędziliśmy był niezwykle pogodny, więc kiedy już wyschną nam łzy, to pewnie znowu będziemy śmiać się z Maćkowych anegdot i jego różnych, kochanych zachowań.
Zofia Gluzińskawielokrotna Mistrzyni Polski w narciarstwie alpejskim z lat 50, żona ś.p. Tomasza Gluzińskiego - narciarza, trenera i poety
- Właściwie Maciej przyjaźnił się bardziej z moim mężem niż ze mną. Poznali się w Zakopanem, po przyjeździe tutaj mojego męża. Znali się bardzo długo. Poznali się i ... od razu zaczęli razem chodzić po górach. Chodzili razem po Tatrach bardzo długo. Maciej był bardzo miłym, szczerym i sympatycznym człowiekiem.
Z Maćkiem poznałem się w Karpaczu w latach powojennych. Byliśmy jednymi z pierwszych narciarzy na Ziemiach Odzyskanych. Bardzo dobrze o Maćku wyrażał się Stanisław Marusarz, który w tym czasie również przebywał w Karpaczu. Później Maciek wyjechał do Wrocławia. Spotkaliśmy się ponownie po latach w Zakopanem, dzięki spotkaniom organizowanym przez pana Rafała Sonika na Kasprowym Wierchu. Maciek uwielbiał te spotkania, a z panem Sonikiem łączyła go wyjątkowa przyjaźń. W ostatnim czasie – jako że mieszkaliśmy po obydwu stronach Równi Krupowej, on po jednej, ja po drugiej – spotykaliśmy się na Równi na spacerach z pieskami. W ostatnim czasie Maciek był już słaby. Byłem u niego niedawno, miał świadomość swojej słabości, jakby chciał się żegnać. Poprosiłem go wtedy o przygotowanie wspomnień o jego ojcu, którego bardzo lubił wspominać, i którym się szczycił. Ojciec jego był olimpijczykiem z St Moritz, a także świetnym krawcem, u którego ubierali się członkowie rządu Polski. Pozostał mi żal, bo po tamtym spotkaniu już do niego nie poszedłem… Będę chciał go wspomnieć w kolejnej książce.
Był wspaniałym gawędziarzem. Każde spotkanie z nim było wielką przyjemnością. Był wspaniałym facetem, który nie lubił o nikim źle mówić. Miał bardzo pozytywny stosunek do ludzi.
Był wspaniałym gawędziarzem. Każde spotkanie z nim było wielką przyjemnością. Był wspaniałym facetem, który nie lubił o nikim źle mówić. Miał bardzo pozytywny stosunek do ludzi.
Maciek Wilczyński był człowiekiem, którego bardzo ceniłem, był też przyjacielem mojej rodziny. Najważniejsza myśl - wspomnienie o nim nie może być smutnym wspomnieniem. Bo Maciek był takim kolorowym zakopiańskim ptakiem.
Kochał życie. We wszystkich jego niemal formach. Inteligentny, wesoły, towarzyski, zawsze życzliwy innym ludziom. Taki był Maciek. takiego Go wspominam.
Rozmowa z nim była przyjemnością, bo potrafił pięknie opowiadać o swoim życiu. W sposób barwny, z pasją, ale i z humorem. Odbyliśmy tych rozmów, o jego przygodzie z nartami, o polskim narciarstwie, o jego kolegach z kadry, o Włodku i Andrzeju Czarniakach i innych, zaledwie kilka. Żałuję, że tylko kilka, ale pamiętam właśnie to, jak ładnie opowiadał. Byliśmy kiedyś w Bieszczadach (ok. 2000 r.) na zawodach, które organizował Stanisław Rusin. Z Maćkiem było tak wesoło i rozmowa tak się kleiła, że siedzieliśmy prawie do rana, słuchając jego opowieści. Nie było potem siły na narty:). Więc spaliśmy, kiedy się tylko dało, żeby odzyskać siły. I tak przez trzy dni. To był niezapomniany wyjazd i wspaniałe, towarzyskie chwile. Zawsze przychodził na spotkania Ludzi Kasprowego, organizowane przez Rafała Sonika, którego był jednym z najwierniejszych kibiców.
Pamiętam, jak w październiku tego roku był na spotkaniu w Dworcu Tatrzańskim i przywitałem go jako Honorowego Gościa tego wieczoru. Opowiadał wtedy o skokach z Marusarzem w Karpaczu. Nie myślałem wtedy, że tak szybko od nas odejdzie. Powiem żegnaj Maćku, ale powiem też - mam nadzieję, do zobaczenia.
Kochał życie. We wszystkich jego niemal formach. Inteligentny, wesoły, towarzyski, zawsze życzliwy innym ludziom. Taki był Maciek. takiego Go wspominam.
Rozmowa z nim była przyjemnością, bo potrafił pięknie opowiadać o swoim życiu. W sposób barwny, z pasją, ale i z humorem. Odbyliśmy tych rozmów, o jego przygodzie z nartami, o polskim narciarstwie, o jego kolegach z kadry, o Włodku i Andrzeju Czarniakach i innych, zaledwie kilka. Żałuję, że tylko kilka, ale pamiętam właśnie to, jak ładnie opowiadał. Byliśmy kiedyś w Bieszczadach (ok. 2000 r.) na zawodach, które organizował Stanisław Rusin. Z Maćkiem było tak wesoło i rozmowa tak się kleiła, że siedzieliśmy prawie do rana, słuchając jego opowieści. Nie było potem siły na narty:). Więc spaliśmy, kiedy się tylko dało, żeby odzyskać siły. I tak przez trzy dni. To był niezapomniany wyjazd i wspaniałe, towarzyskie chwile. Zawsze przychodził na spotkania Ludzi Kasprowego, organizowane przez Rafała Sonika, którego był jednym z najwierniejszych kibiców.
Pamiętam, jak w październiku tego roku był na spotkaniu w Dworcu Tatrzańskim i przywitałem go jako Honorowego Gościa tego wieczoru. Opowiadał wtedy o skokach z Marusarzem w Karpaczu. Nie myślałem wtedy, że tak szybko od nas odejdzie. Powiem żegnaj Maćku, ale powiem też - mam nadzieję, do zobaczenia.