Menu

Współpraca

Zaloguj się

Jeżeli nie posiadasz jeszcze konta w naszym serwisie, zarejestruj się już teraz.
Zapomniałeś hasło? Kliknij tutaj.

Aktualności

Klimku, wracajcie!

Dodano: Środa, 5 sierpień 2009 / Ilość wyświetleń: 3773Otoczenie Doliny Jaworowej, gdzie doszło do tragedii. Fot. Agnieszka Szymaszek

Dziś o 17 w starym kościółku przy ul. Kościeliskiej w Zakopanem zostanie odprawiona msza święta za duszę śp. Klimka Bachledy. Jutro przypada 99. rocznica śmierci ratownika, który zginął podczas akcji ratunkowej na Małym Jaworowym Szczycie.


Po mszy delegacje przewodników i ratowników udadzą się na nowy cmentarz, by złożyć kwiaty na grobie Klimka Bachledy - informuje TOPR. Z kolei w piątek czwartek delegacja TOPR i przewodników tatrzańskich złoży kwiaty pod tablicą Klimka na Symbolicznym Cmentarzu pod Osterwą w Słowackich Tatrach Wysokich. W niedzielę 9 sierpnia delegacja Stowarzyszenia Przewodników Tatrzańskich złoży kwiaty w Dolinie Jaworowej, pod miejscem tragedii.


Klemens Bachleda zwany był królem przewodników tatrzańskich. Prowadził w góry m.in. Kazimierza Przerwę-Tetmajera, Mieczysława Karłowicza. Gdy w 1909 roku Mariusz Zaruski stworzył TOPR, Klimek Bachleda stał się jednym z najbardziej czynnych i ofiarnych członków Pogotowia, pełniąc funkcję zastępcy Mariusza Zaruskiego.


W czasie wyprawy ratunkowej w sierpniu 1910 po Stanisława Szulakiewicza, który uległ ciężkiemu wypadkowi w północnych ścianie Małego Jaworowego Szczytu 61 letni Klimek ruszył sam na dalsze poszukiwania rannego taternika. Mariusz Zaruski wycofał ratowników, gdyż wszyscy byli bardzo wyczerpani, a warunki fatalne. Klimek poniósł śmierć na miejscu – spadł ze ściany z kamienna lawiną.


Tablica poświęcona Klimkowi Bachledzie na symbolicznym cmentarzu pod Osterwą w Słowackich Tatrach Wysokich, poświęconym tym, którzy zginęli w górach
Fot. Agnieszka Szymaszek

Tragedię tę opisywało wielu. Oddajmy głos Wawrzyńcowi Żuławskiemu, który również utrwalił tamte wydarzenia w zbiorze "Tragedie tatrzańskie":


Wołanie o pomoc, które rozlegało się w pustce górskiej, dobiegało z północnej zerwy Małego Jaworowego Szczytu, ze skalnej platformy pokrytej wielkimi głazami. Tego dnia - 5 sierpnia 1910 roku - młody, ale już świetnie zapowiadajacy się taternik, Stanisław Szulakiewicz, wraz ze swym towarzyszem, Janem Jarzyną, wyruszyli z zamiarem dokonania pierwszego przejścia tej ściany.


Owa ściana, licząca przeszło 300 metrów wysokości, odstraszała kruchością zwietrzałych skał i gładką, niedostępną partią szczytową. Nikt jeszcze nie przeszedł, ani nawet nie próbował przejść tych groźnych urwisk, toteż zadanie, które sobie postawili młodzi zdobywcy, było niezwykle poważne (...) Długa, trudna wspinaczka nadwerężyła ich siły. Zanim wspinacz zrzozumiał, co się właściwie stało - już leciał głową w dół. Gwałtowne szarpnięcie liny wyrwało błyskawicznie Szulakiewicza ze stanowiska asekuracyjnego. Po ułamku sekundy lecieli już obaj (...) Jarzyna spadł 50 metrów, Szulakiewicz - 20. Ten drugi nie był w stanie się ruszyć. Jarzyna ruszył po pomoc. Do schroniska w Morskim Oku dotarł ok. 22. Alarm o wypadku postawił na nogi Pogotowie. Zebranie wyprawy nie było wtedy tak szybkie jak teraz. Nie było telefonów komórkowych ani radiotelefonów, samochodów, ani śmigłowca... Ratownicy ruszyli do dalekiej, dzikiej i bardzo długiej Jaworowej na góralskich furkach. Pogoda była fatalna. Wyżej deszcz zmienił się w mokry śnieg. Widzialność bardzo zła. Kierownikiem wyprawy był naczelnik Mariusz Zaruski. Przed świtem 6 sierpnia wyprawa dotarła pod ścianę. Czy Szulakiewicz jeszcze żyje? zadawali sobie pytanie ratownicy. Żyje! - ze ściany słychać było wołanie. Wawrzyniec Żuławski: Klimek może najlepiej zdawał sobie sprawę, że zadanie, jakie ich czekało, niemal przekracza siły ludzkie. Wiedział o tym, gdyż przez 30 lat wędrówek po górskich szlakach dało mu doświadczenie, którym nikt nie mógł się z nim równać. Ale Klimek się nie cofnie! Miałby się wahać on, który jeszcze jako młody chłopak w roku 1873 niósł ratunek ginącym w czasie wielkiej zarazy w Zakopanem, on, którego całe życie było narażaniem się w górach za innych? Ten stary bohater bez skazy myślał tylko o jednym, o tym, że gdzieś wysoko w skałach żywy człowiek czeka ratunku (...)


Lodowata ulewa objęła Tatry. Szumiały wezbrane potoki, w żlebach grzmiały wodospady, ściany górskie pobłyskiwały przez mgłę siecią białych, spienionych siklaw. Pioruny rozświetlały co chwila szarość zamieci, grad i deszcz siekły ciała wspinających się ratowników, oślepiał ich śnieg niesiony wichrem. Tylko ten, co zna Tatry o każdej porze roku, o każdej porze dnia i nocy, w każdą pogodę, może sobie zdać sprawę, czym są takie godziny (...)


Minęło wiele godzin. Wysoko w ścianie - wytrwały już tylko dwie partie wspinaczy: związani wspólną liną Klimek, Zaruski i Zdyb, a tuż za nimi - Kordys i Znamiecki. Przyszedł wreszcie moment, że wszyscy byli u kresu sił (...) głos Szulakiewicza dawno już ucichł, a oni zaczęli sobie zdawać sprawę, że jeśli natychmiast nie rozpoczną odwrotu - podzielą jego los. Jeden tylko Klimek, głuchy na wszelkie perswazje, parł dalej naprzód (...) W pewnej chwili lina łącząca Klimka z Zaruskim zacięła się o głaz. Gdy szarpnięcia nie pomagały, Klimek odwiązał się, puścił luźno koniec i poszedł dalej samotnie, bez asekuracji. - Wracajcie, Klimku! - krzyknął Zaruski (...) Poszedł (...) - Klimku! Wra-caj-cie! - zawołał znowu Zaruski (...) Donośny hurkot lawiny kamiennej w żlebie, gdzieś w tej stronie, gdzie zniknął Klimek Bachleda, był jedyną odpowiedzią...




(aga)